Opowieść z Tindera.
O przypadkowych rekruterach.
Poznali się niestety na Tinderze. Pisali ze sobą o głupotach przez 5 dni. Nadszedł weekend, umówili się w nocnym klubie w Sopocie. Mateusz od dawna nigdzie nie wychodził. Jest 41 letnim facetem rok po rozwodzie, zadbanym mężczyzną o zmęczonych rysach twarzy. Andżelika ma 28 lat i jest singielką od zawsze, raczej nie interesują jej stałe związki. Ceni sobie wolność. Jest bardzo atrakcyjną blondynką, wygląda naprawdę dobrze, no może gdy się nie uśmiecha, bo wtedy traci nieco swój urok. Mężczyzn zdobywa ze 100% skutecznością, dla niej to bułka z masłem. Andżelika od dwóch miesięcy nie spotykała się z nikim, bo jest już trochę zmęczona swoimi rówieśnikami o buzi dziecka z doklejoną brodą posmarowaną jakimś smarem do brody. Dlatego zaczęła rozglądać się za bardziej dojrzałymi mężczyznami. Mateusz był dojrzały i nie miał na szczęście takiej brody, to otworzyło mu furtkę. Jednak Mateusz nie był wytrawnym graczem, bo przez lata małżeństwa kompletnie wyszedł z wprawy jeśli chodzi o podrywania kobiet w klubach. To jednak nie przesądzało sprawy, szansą na sukces okazało się zupełnie coś innego. Dwoje dość różnych samotnych ludzi w różnym wieku. W jednym miejscu. Gdy zobaczyli się w półmroku mimo pewnej odległości od razu zaczęło iskrzyć. Mateusz uniósł brew i na chwilę stanął jak wryty. Andżelika zadziornie uśmiechnęła się dając Mateuszowi sygnał, że powstaje wspólna przestrzeń do szerszej ekspresji. Instynkt zadziałał znakomicie. W tych sekundach myśli im się kłębiły ze strojoną siłą.
Mateusz pomyślał – „boska jest, boska, całkiem frymuśna, gdy się nie uśmiecha”.
Andżelika pomyślała – „stary, ale jary i dobrze, że bez brody, dobrze, frymuśny całkiem”.
Jeszcze nie wiedzą, że łączy ich coś więcej, niż tylko chemia totalna jaka wisi w powietrzu.
Obudzili się dość późno. Jakoś tak wyszło, że razem, ale to było do przewidzenia. Zmęczenie i chyba lekki kac moralny dawały się we znaki. Żeby przerwać niezgrabne milczenie Andżelika zapytała Mateusza „czym się zajmujesz zawodowo?”. Andżela pamięta z Tindera, że wielu mężczyzn nie lubi tego pytania, ale nic innego nie przyszło jej w tym momencie do głowy. Andżela tak ma, że pod wpływem stresu trochę się gubi i działa schematycznie.
Mateusz odpowiedział „jestem rekruterem, współwłaścicielem małej agencji”. Andżelika poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie, niż przed dziesięcioma minutami po przebudzeniu. Mateusz zapytał „Andżela, a Ty co robisz zawodowo?”. Andżelika odpowiedziała, że „no ja yyy też jestem rekruterką”.
To było dość specyficzne śniadanie w życiu tych dwojga ludzi.
Andżela powiedz mi jak trafiłaś do branży HR?… kontynuował Mateusz.
Wiesz co Mateusz, skończyłam kilka lat temu filologię angielską, ale jakoś praca jako nauczyciel niespecjalnie jawiła mi się perspektywicznie, poza tym nie lubię dzieci. Koleżanka ze znanej agencji pracy namówiła mnie, żeby przyjść do nich i zacząć w rekrutacji i po znajomości załatwiła mi staż. I tak jakoś poszło. Kompletny przypadek, nic nie potrafiłam zostając rekruterką. Najpierw staż za psie pieniądze, nawiedzona menadżerka, kołczing, mobbing, jakieś szkolenia o niczym, z których nic nie pamiętam. W teście Gallupa wyszły mi talenty „Czar Woo i Osiąganie”. Koleżanka wpakowała mnie na minę, ale to był start. Potem przeszłam do innej agencji i jest trochę lepiej. Teraz robię sobie nowe studia, psychologię trzy i pół letnią na znanej prywatnej uczelni, ale psycholożką nie planuję być, robię te studia, bo dobrze wyglądają w CV. Trochę dla szpanu, taki wiesz rozwój osobisty. Bo rozwój osobisty to kompetencja przyszłości.
A Ty jak Mateusz?
Oj ja to jestem już dinozaurem rekrutacyjnym. Choć nie siedzę w branży od samego początku. Wieki temu skończyłem ochronę środowiska, jako młody chłopak pracowałem najpierw jako kurier, kelner, byłem taksówkarzem. To były inne czasy. Potem żona, dziecko, kredyt, trzeba było wymyślić coś lepszego, żeby normalnie żyć. Żona nie pracowała, musiałem utrzymać całą rodzinę. Wyjechałem na 3 lata do Szwecji. Odłożyłem pieniądze i po powrocie tak się złożyło, że otworzyłem z koleżanką agencję rekrutacyjną, pomysł urodził się jeszcze w Szwecji. W sumie to nie mam zielonego pojęcia o rynku pracy, ale mieć nie muszę, bo biznes jakoś sam się napędził, choć ostatnio trochę wszystko siada. Jakiś rynek pracownika mamy niestety, jakieś kryzysy, pandemie ciągle. To wszystko przez ten rynek pracownika, ludziom pracować się nie chce. W sumie mi też się nie chce, bo zmęczony jestem.
„Aha” – powiedziała Andżelika.
„No tak, jakoś tak, sam nie rozumiem, życie” – powiedział Mateusz.
„A oglądałaś film Oszust z Tindera?” – dopytał Mateusz.
„Tak widziałam, straszna szmira” – skonstatowała Andżela marząc o teleportacji…
„No to co, no to cześć, pomału się zwijam” – dodał po chwili Mateusz.
„No dobra, no to cześć” – powiedziała ukontentowana Andżela.
Koniec.
Ps.
Ciekawe pytanie, które czasami pojawiało się w dyskusjach na portalu biznesowym Linkedin.
Czy portal randkowy Tinder jest wykorzystywany do rekrutacji?
Z tego co wiem, co też widziałem, to portal randkowy Tinder jest czasami wykorzystywany do rekrutacji ludzi do pracy. Dwa razy widziałem konta rekruterek IT, które szukały na Tinderze programistów.
Nie jest to praktyka częsta, raczej bardzo rzadka, ale niektóre firmy próbują wykorzystać aplikację Tinder jako platformę do promowania ofert pracy lub do poszukiwania potencjalnych kandydatów. Jednak takie praktyki są dość nietypowe i mogą być postrzegane przez niektórych użytkowników jako nieodpowiednie wykorzystanie platformy randkowej. Większość firm korzysta z bardziej tradycyjnych kanałów rekrutacyjnych, takich jak strony internetowe z ofertami pracy czyli job board-y, oraz media społecznościowe i agencje rekrutacyjne. Także medium datingowe to raczej folklor, jeśli chodzi o zabawy w rekrutacje pracowników. Do tego folklor wątpliwy moralnie.
Przy okazji polecam artykuł o stylach komunikacji w rekrutacji.
LINK:
https://dobryhr.eu/gdy-dzwoni-telefon-czyli-case-study-o-roznych-stylach-komunikacji-w-rekrutacji/
Autor: Jakub Iciaszek
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wesprzyj autora poprzez patronat.