Categories Artykuły

Emocje i obietnice w trakcie rekrutacji. Miłość patykiem pisana

Randki internetowe to jedna wielka iluzja. Zdjęcia podkręcone filtrami, wyidealizowane opisy, do tego koncerty życzeń i wymagania wycięte projekcyjnie spod linijki, jakby dziecko w przedszkolu pisało list do Świętego Mikołaja, do tego powierzchowność. A rzeczywistość? No cóż, często odbiega od oczekiwań. Rekrutacja działa podobnie. Kandydat dopieszcza swoje CV, dodaje dynamiczne przymiotniki,  kreatywne osiągnięcia i innowacyjne kompetencje, które w praktyce są po prostu podstawowymi umiejętnościami na danym stanowisku. Pracodawca? On też nie jest święty. Ogłoszenie jest pełne frazesów o „młodym, dynamicznym zespole” i „atrakcyjnym wynagrodzeniu”, które potem okazuje się mniej niż średnią krajową i atmosferą korpobetonu lub grażynoszexu, gdzie wszyscy udają uśmiech na open space, albo zdalnie, bo zdalnie też można udawać.

Rekruterzy w tej układance przypominają sprzedawców ubezpieczeń. Ich celem jest przekonać kandydata, że oferta to życiowa okazja, a pracodawca powinien uwierzyć, że oto nadchodzi idealny pracownik. Prawda często leży gdzieś pomiędzy, ale w tej grze pozorów trudno o autentyczność. Kandydat często jest w roli podrzędnej, musi dopasować się do wymagań, przejść przez wieloetapowe rekrutacje i zaakceptować warunki, które w rzeczywistości rzadko odpowiadają pierwotnym obietnicom. Bo te pierwotne były często mgliste. Poza tym z oceanu informacji często coś wystaje.

Ogłoszenia o pracę to często małe arcydzieła fikcji literackiej. „Elastyczne godziny pracy” mogą oznaczać, że po prostu nikt nie wie, kiedy się wychodzi z biura. „Przyjazna atmosfera” to może być zestresowany zespół, który działa pod presją kej pi ja jów. „Atrakcyjne wynagrodzenie” często oznacza stawkę, która w najlepszym wypadku pozwala na opłacenie rachunków i podstawowych wydatków. Kandydaci też nie pozostają dłużni. Dopisują sobie umiejętności, koloryzują doświadczenie i wszystko mają na turbo ekstra, oczywiście są też strategicznie strategiczni i kluczowo kluczowi.

(*kluczowy – najbardziej dziaderskie słowo nadużywane z siłą wodospadu przez ChatGPT).

Rekrutacja w Polsce to z reguły nie jest uczciwa wymiana informacji, ale zwykła rozgrywka. Kandydaci dostosowują się do wymagań z ogłoszenia, rekruterzy mówią to, co chce usłyszeć kandydat, a pracodawcy obiecują to, co zabrzmi atrakcyjnie. Efekt? Rekrutowanie często przypomina randkę w ciemno, z głęboką nadzieją, że może jakoś to będzie, że może Krzysiek nie ma małego, a Dorota może myje stopy i może niekoniecznie są one duże. I nie, miłość nie wybacza wszystkiego, nie wierzcie w to.

Trzeba też wspomnieć, że niektóre firmy wykorzystują techniki manipulacyjne, aby przyciągnąć najlepszych kandydatów. Choć te techniki są obecnie już tak znane, że ich skuteczność stopniowo maleje. Przedstawiają wizję kariery pełnej sukcesów, podczas gdy w rzeczywistości po kilku miesiącach okazuje się, że rozwój zawodowy to po prostu odbębnianie czegoś tam, by zapełnić koryto. Tymczasem kandydaci starają się wpasować w idealny model pracownika, często zatajając niewygodne informacje, byle tylko dostać pracę. No i HR odwala ten cały cyrk, bo za to im z kolei płacą. Choć gdy HR się do tego podłączy, to ten cyrk często się dodatkowo namnaża, puchnie, rośnie jak na drożdżach. Barw życia dodają oczywiście darmowe prace domowe, formularze rekrutacyjne no i brak feedbacku, co jest standardowym folklorem na naszym rodzimym rynku pracy. Dżesiko Talentakłyzyszyn… wiem, że to czytasz i wiem, że wiesz, że ja wiem, że masz duże stopy.

Emocje to paliwo, które napędza nasze życie. Mogą być pozytywne (radość, ekscytacja, duma) lub negatywne (smutek, frustracja, niepewność). W rekrutacji niestety emocje często psują proces. Stres powoduje, że kandydat czasami zapomina najprostszych informacji, więc rekruter nie jest w stanie obiektywnie ocenić kompetencji, a pracodawca podejmuje decyzje pod wpływem chwilowego wrażenia, a nie realnych umiejętności. Taki tam swipe Tinder fast food.

Silne emocje mogą prowadzić do błędnych decyzji. Kandydat, który bardzo chce dostać pracę, może zgodzić się na warunki, które są dla niego niekorzystne – niższe wynagrodzenie, brak elastyczności, czy zakres obowiązków niezgodny z wcześniejszymi ustaleniami. Z drugiej strony, rekruter może odrzucić świetnego kandydata tylko dlatego, że miał on gorszy dzień podczas rozmowy i nie był wystarczająco błyskotliwy w mniemaniu Dżesiki od talentów.

Również wizerunek firmy odgrywa rolę emocjonalną. Kandydaci nierzadko podejmują decyzję na podstawie odczuć, jakie mają względem marki pracodawcy, a nie realnych warunków zatrudnienia. Zdarza się, że dołączają do zespołu kierując się prestiżem firmy, tylko po to, by po kilku miesiącach zderzyć się z brutalną rzeczywistością, która bywa inna od promowanej dajmy na to na Linkedin iluzji. Jeszcze jak HR dorzuci do tego ten swój sfermentowany „culture fit”, to faktycznie wychodzi nierzadko z tego sernik z zajęczych serc. A Ty to potem zjesz i wypijesz, wątroba będzie bolała.

Rekrutacja staje się coraz bardziej podobna do procesu sprzedaży. Rekruter obiecuje rozwój, elastyczność, szkolenia, benefity – wszystko po to, by przekonać kandydata do oferty, choć już niekoniecznie jest to jednoznaczne z daniem zatrudniena.  Mielone jest mielone, czyli odhaczone. Taki rekruter przecież sprzedaje ofertę każdemu, kto bierze udział w procesie. Kandydat też nie jest święty. Deklaruje zaangażowanie, elastyczność, gotowość do nauki, a najczęściej po prostu chce stabilnej pracy. Tylko powiedzenie „chce stabilnej pracy” nie robi efektu WOW. Poza tym deklaracje po zatrudnieniu szybko są weryfikowane przez życie. I od tego jest okres próbny, ale o tym też pracodawcy sobie lubią zapominać. Każda ze stron coś ugrała, ale nikt nie dostał tego, czego się spodziewał – to naprawdę częsty wynik randek z Tindera… tzn. miałem na myśli rekrutacji.

Szczególnie często obietnice mijają się z rzeczywistością w przypadku młodych pracowników, którym obiecuje się dynamiczny rozwój i awanse, a w praktyce przez lata tkwią na tych samych stanowiskach wykonując rutynowe zadania, lub stając się jumperami zmieniającymi co chwilę pracę. Z kolei firmy narzekają na pracowników, którzy deklarowali wysoką motywację, ale po kilku miesiącach tracą zaangażowanie i zaczynają szukać nowego miejsca pracy stając się, tak zgadliście – jumperami. Na portalu Linkedin od lat obserwuję wzajemnie przepychanki między kandydatami, rekruterami i pracodawcami, to nasz narodowy folklor. Poza pustymi deklaracjami w zasadzie nikt decyzyjny (czyli ten kto może) nie próbuje tego zmienić na lepsze. No bo jakoś… buja się.
A to jest naprawdę realny problem społeczny.

Rekrutacja w Polsce to często nie tyle proces oceny kompetencji, co gra pozorów i odgrywanie ról. Wszystkie strony mniej lub bardziej oszukują, składają obietnice bez pokrycia i podejmują decyzje często pod wpływem emocji. Projekcyjny koncert życzeń z namiętnym wklejaniem się/kogoś w szablon. Czy da się to zmienić? Może warto zacząć od szczerości, tak w ogłoszeniach, jak i w rozmowach rekrutacyjnych. Zamiast koloryzowania i manipulacji może warto postawić na transparentność i rzetelną ocenę kompetencji?

Zastanów się, czy kiedykolwiek wziąłeś udział w rekrutacji, która rzeczywiście była zgodna z rzeczywistością i rzemiosłem w 100%? Jeśli tak, to jak wiele razy? A może i Tobie zdarzyło się podkoloryzować swoje doświadczenie, by dostać pracę? Jak myślisz, czy uczciwa rekrutacja jest w ogóle możliwa, czy to już tylko „miłość patykiem pisana”?

LINK:

https://dobryhr.eu/culture-fit-cancel-culture-inkluzywnosc-niebezpieczne-polaczenia/

Autor: Jakub Iciaszek
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wesprzyj autora poprzez patronat.

patronite.pl/dobryHR

UDOSTĘPNIJ ARTYKUŁ