Dlaczego niektórzy ludzie boją się krytyki?
Krytyka… rzeczownik rodzaju żeńskiego od którego nawet Elon Musk truchleje, nie tylko w nocy.
Słowo na dźwięk którego zaiste wielu kołczów życia, wróżek oraz trenerów Linkedina dostaje palpitacji serca. To słowo, które powoduje paniczny lęk u wszystkich płatków śniegu i u wszystkich wyznawców Kościoła Pozytywnego Terroru. Lękają jej się też osobowości narcystyczne.
Lecz czym ona faktycznie jest i dlaczego niektórzy tak się jej obawiają?
Na te pytania odpowie artykuł od Jana Czerniawskiego, świetnego copywritera, wybornego marketera, jak i człeka, którego tok logicznego rozumowania roztapia stal. Dodam tylko, że jest to trzeci kruk od Janka na moim blogu. Ten artykuł jest tak dobry, że nie mogłem nie poprosić autora o zgodę na publikację go i tutaj.
Ku Chwale Ojczyzny.

Raz na jakiś czas pojawiają się na LinkedIn głosy, które negują sens krytyki oraz dyskredytują stan zdrowia psychicznego, status materialny i inne cechy, które mają rzekomo charakteryzować te osoby, które ośmielają się wyrazić sprzeciw lub wątpliwość wobec czegokolwiek.
PROWADŹ SWÓJ PŁUG PRZEZ KOŚĆ NIEZGODY.
Mało rzeczy żenuje mnie bardziej, mówiąc wprost, a niejedno w życiu widziałem i setki bochenków obciachu z niejednego pieca jadłem. Zaczynając od makroskali – czynnikiem napędowym dla postępu w jakiejkolwiek dziedzinie, od przemysłu po sztukę, jest bunt. A bunt to niezgoda wobec status quo, bunt, rebelia, diabelskie “Non serviam” rzucone w kierunku jakiegoś zastanego elementu rzeczywistości. Gdyby nasi przodkowie siedzieli w jaskiniach i wszystko im się podobało, to dziś my też byśmy siedzieli w jaskiniach i rysowali mamuty na ścianach i bardzo by nam się to podobało. Cała współczesna nauka opiera się na krytyce, na kwestionowaniu, na podważaniu dogmatów, wykorzystaniu Heglowskiej dialektyki w rozumowaniu. Żaden z wielkich wynalazków, bez którego dzisiaj nie wyobrażamy sobie życia, nie wszedł do gry bez przyjęcia krytyki czy szerszego oporu społecznego. Rower, prąd, radio, Internet, telefon druk, wolna sobota, komputery, prawa wyborcze dla kobiet, itd.
NIEUKRYTA NATURA KRYTYKI.
W mikroskali, wszystko co robimy lub nie robimy, jest komunikacją. A to, co komunikujemy, podlega ocenie tych, którzy sobie o tym później komunikują. Z tego wypływa wprost wniosek, że nie wszystko, co się z nami wiąże, musi wszystkim odpowiadać. Patrząc z tego punktu, krytyka nie jest czymś złym, niesamowitym, niespotykanym. To raczej naturalna konsekwencja tego, że w ogóle istniejemy i wchodzimy z sobą w interakcję. Jesteśmy jacyś i dla części otoczenia będziemy za głośni, podczas gdy dla innych za cisi, a dla jeszcze innych – tacy pośrodku tej skali. Nie da się tego uniknąć. My też przecież tak działamy, nie jesteśmy fajnoLinkedinowcami, którym wszystko się podoba, wszystko i wszyscy są dla nas najlepsi, od postaci Steve’a Jobsa począwszy, przez głód na świecie i Rewolucję Październikową aż po kapibary i Knoppersy na ciemnej czekoladzie (najlepsze). Istnieje takie idiotyczne powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje, tymczasem przecież robimy to cały czas, komentując cudze wybory czy preferencje, mówiąc co my byśmy zrobili, co zrobić należało, etc. Jest to zupełnie normalny mechanizm psychologiczno-społeczny i poddawanie w wątpliwość jego sensu jest jak zżymanie się na istnienie deszczu. Można to robić, tylko sens jest żaden.
W makroskali, pomysł czy wypowiedź jednej osoby nie ma żadnego znaczenia. Na uwagę zasługuje natomiast ruch ciał o jakiejś masie, że pozwolę sobie sięgnąć do II Zasady Dynamiki Newtona. Rzucenie głupiej i/lub szkodliwej uwagi na imieninach u cioci, może skończyć się co najwyżej tym, że ktoś prychnie podczas konsumpcji Królowej Polskich Stołów i trzeba będzie zbierać groszek i marchewkę z tapety. Ta sama czynność, wykonana publicznie, może spowodować, że więcej ludzi uzna ją za słuszną i zacznie działać wg niej. Jak wiemy z przywołanej tu zasady, im większa siła i im mniejsza masa ciała, na które oddziałuje, tym większe przyspieszenie. W specyficznym układzie, jakim jest społeczeństwo albo – lepiej nawet – LinkedIn, rolę siły odgrywa rzucony publicznie farmazon, podbity lajeczkami, serduszkami i cmokaniem z zachwytu, że brawo Żaklinko. Rolę ciała pełni tu pojedynczy użytkownik, często jeszcze nieopierzony i łykający jak gęś ciepłe kluski każde słowo, wypowiedziane przez Osoby Z Dużymi Zasięgami. Kiedy taki obiekt nabierze przyspieszenia, to zaczyna te pierdoły siać dalej i za chwilę już jakiś większy gang powtarza jakieś idiotyzmy o stawianiu kropek w pierwszym komentarzu, czy np. pisaniu w CV białym tekstem na białym tle “zatrudnij mnie”. Uzasadniona krytyka różnych bullshitów jest więc bardzo ważna, zmniejsza tempo rozprzestrzeniania się różnych idiotyzmów, bajek i teorii spiskowych. Kwestionowanie pełni więc rolę oczyszczacza przestrzeni publicznej. Prawda i wartość zawsze się obronią.
CO TO ZA KRYTYKA, CO LUDZI SUKCESU TYKA?
Pod koniec zeszłego roku Adrian Wolak wygłosił tezę, że prawdziwi ludzie sukcesu nie krytykują innych. Ci, co dopuszczają się takich bezeceństw to wiadomo – biedaki, frustraci i inne przegrywy. Jako przykład takich postaci , które są ekstra, bo nie krytykują innych i sięgnęły biznesowego firmamentu, wymienił Maję Gojtowską i Rafała Brzoskę. Pomijając już naiwny charakter tego wyobrażenia (dobry biznesmen=santo subito), to jest przecież ono kompletnie nieprawdziwe. Biznes jest zbudowany na rozwiązywaniu problemów, a ich dostrzeżenie i KRYTYKA jest pierwszym krokiem do monetyzowania. Gdyby Rafał Brzoska był psychofanem usług Poczty Polskiej, to ani by nie udowadniał, że da się taniej dostarczać przesyłki polecone (np. wykorzystując pralnię lub sklep mięsny jako punkt pocztowy, do dziś pamiętamy mu to unikalne w skali światowej rozwiązanie), ani nie stworzył później paczkomatów. Zresztą krytyka PP została mu do dzisiaj, prawdziwy followers wie. Mai Gojtowskiej nie kojarzyłem nigdy z wielkim biznesem (być może niesłusznie), ale np. słuchałem wywiadu, w którym promowała swoją książkę o onboardingu, źle oceniając to, że jest w organizacjach zaniedbywany, że go nie ma, etc. Kojarzę też, że napisała swojego czasu kilka słów, krytykując (o zgrozo!!!) brak feedbacku. Więc tamten argument jest inwalidą, jakby powiedziała dzisiejsza młodzież.
Jesteśmy na portalu, na którym rzekomo siedzą eksperci i wykuwają się wielkie marki osobiste, a potężne firmy informują o kolejnych sukcesach i innowacjach. Logiczne jest więc dla mnie to, że ludzie/przedsiębiorstwa nie powinny się obrażać na pytania lub wątpliwości. To powinno być przecież przerobione wewnętrznie, jeszcze przed publikacją, czy wręcz przed wypuszczeniem danego rozwiązania na rynek. Jeśli firma nie jest pewna, po co zrobiła produkt i czy jest on dobry, to publikacja czegokolwiek na jego temat nie ma większego sensu. Analogicznie, jeśli tzw. ekspert nie umie obronić swojego zdania, to lepiej, żeby zadzwonił do babci. One w ustawieniach fabrycznych mają wgrany bezgraniczny zachwyt nad działalnością wnucząt, więc zdania odrębnego nie zgłoszą, bo musiałyby oddać Legitymację Babci. Tradycyjne oburzanie się, że jak to, co mnie tu krytykują, to nieprofesjonalne, jak tak można, gdzie byli rodzice, dlaczego policja nie reaguje, itd. wygląda infantylnie. Przede wszystkim, buduje wrażenie słabości; przypomina lament dziecka, które wypomina nauczycielce, że przecież już dwa razy go nie przepuściła do kolejnej klasy, to z jakiej racji teraz wzywa do tablicy.
Może jestem wyjątkowy pod tym względem, ale nie zaufałbym komuś, kto mieni się ekspertem, a po jednej krytycznej uwadze z sali ucieka ze sceny z płaczem, krzycząc do interlokutora, że jest hejterem, biedakiem, ma małego, itd. Zawsze uważałem, że ktoś naprawdę wgryziony w temat wie, jak wiele jeszcze nie wie i stąd traktuje z szacunkiem każdą polemikę czy uwagę, bo to okazja by umocnić się w poglądach lub przeciwnie, lekko zmienić kurs, zyskać inną perspektywę, w konsekwencji nauczyć się czegoś nowego. Analogicznie z firmami. Te z dobrym produktem nie boją się pytań, to zawsze inspiracja, stać je także na przyznanie – w określonej sytuacji nasze rozwiązanie nie jest najlepsze, na dany problem nie mamy odpowiedzi, pod jakimś tam względem konkurencja nas wyprzedza, nie jesteśmy dla każdego, itd.
ZGODA RUJNUJE, NIEZGODA BUDUJE.
Kiedyś w szkołach istniała instytucja tzw. “Pani pedagog”. Przez lata szkolnej edukacji ta postać kojarzyła mi się tylko z taką totalną niemocą w rozwiązywaniu konfliktów. Kiedy np. kilku chłopaków ze starszych klas oklepywało jakiegoś młodego maślaka, zjawiała się taka pani i zarządzała konfliktem w ten sposób, że kazała ofierze przeprosić oprawców i podać im rączkę na zgodę, bo przecież nie ma sensu wnikać, kto zaczął i po co te kłótnie, itd. Myślałem, że to tylko w naszej szkole, ale po latach odkryłem na Wykopie, że prawdopodobnie cała subkultura przedstawicielek tej profesji chyba tak miała. Prześladowcy mieli z górki przy następnym razie, prześladowany miał jeszcze gorzej. Unikanie rozwiązania i przyznania racji którejś ze stron jest po prostu konserwowaniem patologicznego układu, w którym jedna ze stron kłamie, oszukuje, nadużywa swojej pozycji, itd. To pokazuje, że jakiś urojony pacyfizm jest drogą donikąd, naturalnym rozwiązaniem konfliktu jest najczęściej zwycięstwo jednej ze stron, remis zdarza się rzadko. W przypadku dyskusji, kiedy oponenci mają dokładnie odwrotne zdania, zamknięcie rozmowy czy ignorowanie krytyki nie wnosi nic do wyniku – wiadomo, że ktoś nie ma racji, ale nie wiadomo, kto. Zwykle ten, kto ucieka z pola bitwy, odbierając przy tym sobie możliwość odbicia przynajmniej kilku argumentów. Tym bardziej nie warto tego robić.
Autor: Jan Czerniawski
Wszelkie prawa zastrzeżone.
PS
Jeszcze tylko na koniec wtrącę moje ulubione tendencyjne głupie pytanie (tak, są głupie pytania).
„Jak nie wspierasz, to po co krytykujesz?”
O bezsensie zadań rekrutacyjny. To też przeczytaj.
LINK:
https://dobryhr.eu/zadania-rekrutacyjne-o-bezsensie-zadan-rekrutacyjnych-artykul-goscinny/